Muzyka Sama Smitha migiem podbiła publikę na całym świecie. Co ciekawe popularność zdobyła nie za pomocą pozytywnego przesłania i propagowania radości, jak sezon wcześniej przeboje Pharella Williamsa, ale poprzez melancholię i zadumę. Sam Smith jest obecnie najpopularniejszych, brytyjskim wokalistą. Zamiast o szczęściu woli śpiewać o rozczarowaniu. My słuchamy go jednak na potęgę. Dlaczego?
Kariera Sama Smitha rozpoczęła się stosunkowo wcześnie. Dzisiaj artysta ma dopiero 22 lata, a już rozpoznawalny jest zarówno w Europie, jak i w Stanach. Możemy więc przypuszczać, że o ile nie spocznie na laurach, jeszcze długo będzie nam towarzyszył, wyśpiewując kolejne tęskne ballady. Zapowiedzią długiej kariery jest oczywiście nie tylko uznanie fanów, ale szereg nagród, jakie zgarnął niedługo po swoim debiucie, w tym tych najważniejszych – Grammy.
Jego pierwszy album sprzedał się aż w pięciu milionach egzemplarzy, Sam natomiast poszerzył znajomości o bardzo wpływowych muzyków – należy więc do autentycznego panteonu gwiazd. Jego droga na sam szczyt rozpoczęła się od singla wydanego w 2013 roku pt. „Lay Me Down”, dopiero później przyszedł czas na przełom w postaci „Stay With Me” – doskonałą zapowiedź naprawdę udanego albumu pt. „In The Lonely Hour”. Wydaje się, że Smith pojawił się dosłownie znikąd, ale to nieprawda.
Wokalista już od dłuższego czasu szykował się, by zastawić zasadzkę na serca słuchaczy. Nagrał demo, które w porównaniu z najnowszym dorobkiem, było zupełnie inne, bo… radosne. Poza tym wystąpił również w kilku widoklipach. Początkowe działania nie przynosiły skutku. Wtedy menadżer doradził mu, by zaczął kierować swoją muzykę do starszych ludzi. Piosenki o rozczarowaniu okazały się strzałem w dziesiątkę, a jednocześnie znakiem firmowym Smitha. Obecnie, mimo że Sam cieszy się z sukcesu, zaznacza, że popularność nie jest łatwa. Będąc rozpoznawalnym na skalę światową, trzeba bardzo się starać, by nie oszaleć – dbać o swoje zdrowie psychiczne i oszczędzać się. Smithowi u początków kariery udaje się to robić.
Jak to się stało, że zaczął śpiewać? Można powiedzieć, że jego pasja pochodzi z rozczarowania. Gdy miał osiemnaście lat, przyjechał z rodzicami na wakacje do Nowego Jorku. Tutaj wspólnie z nimi poszedł na mecz koszykówki. Na miejscu siostra przyszłego wokalisty przypadkiem znalazła w telefonie mamy wiadomości, który świadczyły o zdradzie i związku z innym facetem. Gdy sprawa wypłynęła, decyzja o separacji rodziców została podjęta ekspresowo. Sam dotknięty goryczą przyznaje dzisiaj, że tamte wydarzenia wpłynęły na niego bardziej, niż by sobie życzył. O uczuciach im towarzyszących „zwierzył się” swoim słuchaczom w piosence pt.„Scars” (czyli „Blizny”).
Mimo dość standardowej i wręcz idealnej drogi do kariery, Smith nie jest do końca wzorcową postacią w show-biznesie. Pierwsza rzecz, jaka go wyróżnia, to oczywiście sylwetka.
W dość jednostronnym świecie muzyki popularnej lansowany jest przede wszystkim typ gwiazdorów pięknych, idealnie wyrzeźbionych, takich, do których fanki mogłyby wzdychać na potęgę. Smith nie przypomina ani Justina Timberlake’a, ani Justina Biebera – ma umiarkowaną nadwagę, jest wielki i nieforemny. Mimo to wyróżnia się sympatycznością – wzbudza zaufanie i same pozytywne emocje.
To również zdeklarowany homoseksualista już od początku swojej kariery, co także nie przystaje do schematu wielkich scen. Obie niestandardowe cechy nie przeszkodziły mu zdobyć popularności. On sam o sobie wypowiada się z rezerwą, zdrowym dystansem i rozsądkiem: „Może nie czuję się dobrze ze swoim wyglądem albo wagą, ale ze swojej seksualności jestem całkowicie zadowolony. Z tym akurat nie mam żadnych problemów” – twierdzi. A my nie możemy się doczekać już kolejnej jego płyty