W zeszłą niedzielę, w wieku 54 lat zmarł jeden z najsłynniejszych ludzi sztuki współczesnego świata Ameryki – Thomas Kinkade. Sam siebie nazywał „malarzem światła”, ale był też malarzem tak zwanej amerykańskości. Nie chodziło tu bynajmniej o ukazywanie w naturalistyczny sposób życia Amerykanów, ujmowania na płótnach funkcjonowania wielkich metropolii czy nie zawsze łatwej prozy życia w slumsach lub nawet w domkach na przedmieściach. Kinkade w swojej twórczości przekazywał swoiste uczucie idylliczności – przejaskrawionej, przesadzonej, uwypuklonej. Oglądając jego prace, obcowało się ze światem Disneya. Kolorowym, słodkim do bólu, uściśleniem beztroskich i naiwnych marzeń.
Kinkade nie był biednym, stereotypowym i ledwo wiążącym koniec z końcem malarzem. U szczytu sławy na swojej twórczości zarabiał około 100 milionów rocznie, a jego płótna ozdobiły wnętrza około 10 milionów domów. Wielu jednak odbiorców uznawało malarstwo Kinkade’a za wyjątkowo kiczowate, nie krępowało się wyśmiewać gustu, poczucia smaku zarówno artysty, jak i ludzi, którzy na ścianach wieszali sobie jego prace. Te, przyozdobione motylkami, kwiatkami, słodkimi zwierzątkami, chatkami niczym z lukru o okrągłych dachach i półokrągłych, rozświetlonych oknach u jednych wywoływały na twarzy grymas zniesmaczenia. Innym z kolei na ich widok świeciły się oczy.
Któż nie chciałby choć na chwilę znaleźć się w disneyowskim świecie? Zabiegani, zgorzkniali, rozczarowani prozą życia, niekoniecznie ładną, bo brutalną – tęsknimy za dzieciństwem, słodką jego sielanką, kiedy wszystko wokoło wydawało się barwniejsze, bardziej ciekawe. Kiedy wycieczka na drugi koniec miasta, do lasu czy na pobliską łąkę w naszym rozumieniu była wielką podróżą i przygodą. Kiedy z niezwykłą czujnością obserwowaliśmy przyrodę, w poszukiwaniu najmniejszych śladów magii i z nadzieją oraz wiarą, że ona się właśnie tam znajduje. Powrotem do tych uczuć jest obcowanie z twórczością Kinkade’a – do ciepła i beztroskich przyjemności.
Malarz zostawił po sobie ponad tysiąc obrazów. Wszystkie w jakiś sposób gloryfikowały amerykańską rzeczywistość, historię Stanów Zjednoczonych i jej kulturową spuściznę. Niektórzy z Amerykanów ignorowali tę twórczość, uważali ją za zadrę w amerykańskim, wysokiej klasy świecie sztuki. Inni natomiast wręcz przeciwnie – uważali ją za wyraz patriotyzmu. Sam malarz, głęboko wierzący, ciepły i spokojny człowiek, uważał, że swój talent otrzymał od Boga, a to, co malował, jest formą zapłaty dla stwórcy. Chciał na swoich płótnach uchwycić momenty najpiękniejsze w życiu człowieka, radosne, tętniące dobrą energią, uwypuklać piękno, być zrozumiały i dobry dla oka. Poruszać zmysły. Wygląda na to, ze mu się udało. Na bakier wszelkim zaprzeczeniom i wszelkim „ale”.
Mimo całkowicie odmiennego charakteru polskiej kultury i jej korzeni współczesne pokolenia są w stanie doskonale pojąć urok twórczości Kinkade’a. Wielu z nas wychowywało się przecież na amerykańskich bajkach nagrywanych aż do zdarcia taśmy na kasety VHS. Były one wtedy uściśleniem naszych pragnień i drobnych radości. Te ciepłe skojarzenia powracają, gdy spoglądamy na te kiczowate ale jakże prostodusznie ładne obrazy.
Kto płaci za upadlosc konsumencka? Its such as you read my thoughts! You seem to know a lot approximately this, like you wrote the ebook in it or something. I believe that you can do with some % to drive the message home a bit, however other than that, that is wonderful blog. A great read. I will certainly be back. Jakie skutki ma upadłość konsumencką?