Pięćdziesiąt lat temu miała miejsce premiera filmu Blake’a Edwardsa „Śniadanie u Tiffany’ego”, który okazał się hollywoodzkim wydarzeniem na miarę pięciu nominacji do Oscara i dwóch statuetek. Obie zgarnięte głównie za sprawą kompozytora Enrico Nicoli „Henry’ego” Manciniego – za muzykę i niezapomnianą piosenkę „Moonriver”.
Fabuła filmu oparta jest na świetnej powieści amerykańskiego skandalisty Trumana Capote.
Aby utrafić w gusta publiczności, ze scenariusza usunięto większość udramatyzowanych wątków – adaptacja stała się wesołym romansem z happy-endem, co nijak miało się do konwencji, którą zaproponował Capote. Kontrowersyjnemu pisarzowi wystarczył jednak fakt, że ekranizacja odniosła sukces, a on sam mógł (z zaspokojonym kosmicznym ego) wyruszyć na amerykańskie salony.
Historia obraca się wokół postaci młodej kobiety Holly Golightly, która prowadzi beztroskie życie na koszt bogatych mężczyzn. Wśród adoratorów pewnego dnia pojawia się nieśmiały pisarz – Paul Varjak. Traci głowę dla zjawiskowej dziewczyny, której ani myśli o poważniejszym związku. Czy jednak Holly nie ukrywa pod pancerzem wyrachowania i bezczelności innej twarzy, prawdziwej wrażliwości? Czy przypadkiem przed czymś nie ucieka? Powieść Capotego daje trochę inne odpowiedzi niż adaptacja filmowa, więc warto po nią sięgnąć, konfrontując z obrazem Edwardsa.
„Śniadanie u Tiffany’ego” swój hollywoodzki sukces zawdzięcza niezapomnianym kreacjom dwójki głównych bohaterów. Subtelna, delikatna, dziewczęca uroda Audrey Hepburn, która wcieliła się w rolę Holly, znakomicie kontrastowała z uosobieniem amanta w osobie George’a Pepparda. Przyjrzyjcie się mu dokładnie, kojarzy się Wam ten uśmiech z inną znaną filmową postacią? Ciężko w to uwierzyć, oglądając film sprzed 50 lat, ale tenże sam Peppard wcielił się w rolę pułkownika Johna „Hannibala” Smitha, z kultowego w latach 80. serialu „Drużyna A”.