Rihanna - seksapil o stu twarzach

To nie nowość – Rihanna to jedna z najseksowniejszych kobiet na świecie. Tak przynajmniej się mówi w świecie i nieustannie powiela tę informację. Co ciekawe, barbadoska wokalistka regularnie od 2005 roku podbijająca rynek muzyczny, w trakcie swojej kariery zmieniała się już wiele razy. Zmiany te jednak, choćby nie wiem jak radykalne, nie wpływają na opinię o jej seksapilu. Nieważne, czy ma czerwone długie włosy, czy blond i krótkie, nieistotne, czy nosi rozmiar 40, czy 36 – bez względu na aktualny wygląd rzesze fanów są zachwycone, mężczyźni z przyjemnością patrzą, kobiety zajadle zazdroszczą. Zaledwie parę dni temu Rihanna zaskoczyła nową fryzurą – zupełnie krótką i nie najbardziej kobiecą. W wydaniu a’la Halle Berry pojawiła się na gali MTV Video Music Awards, a tuż o imprezie media zagrzmiały z charakterystyczną dla siebie przesadą – sensacja! Rihanna znowu się zmieniła! Pytanie tylko – na lepsze, czy na gorsze? W 2005 roku, czyli wtedy, gdy ją poznaliśmy, była zupełnie dziewczęca i niewinna. Przypominała nieco uczennicę z amerykańskich filmów - okrągła twarz, sportowe ciuchy, sympatyczny uśmiech, młodzieńcza świeżość i zadziorność. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, choć mogliśmy się tego spodziewać, w jak wielką gwiazdę przemieni się już wkrótce. Pierwsze cięcie miało miejsce już niedługo później, wraz z promocją albumu „A Girl Like Me” – Rihanna zamieniła długie, gładkie włosy, na figlarne, ostre strzyżenie, sportowe ciuchy, na seksowne sukienki. Tym samym zwróciła na siebie uwagę – była bardziej oryginalna od koleżanek po fachu, sprawnie wyeksponowała swoją urodę, spodobała się. Prawdziwy „boom” nastąpił jednak w roku 2007. Na rynku pojawił się album „Good Girl Gone Bad”, a świat oszalał na punkcie piosenki „Umbrella” i ociekającego seksem teledysku, na którym Rihanna odsłoniła odważnie swoje pełne uda. Włosy ścięła jeszcze krócej – tak jakby wraz z ich skracaniem, rósł jej potencjał. Zaczęła kusić, prowokować, odkryła w sobie wielki potencjał. I regularnie go rozwijała.
Wkrótce zafarbowała czarne włosy na blond i zrobiła z nich zadziornego czuba. Jej występy zaczęły się kojarzyć z seksownym show jednej gwiazdy, która chętnie odsłania, rusza się wybitnie zmysłowo, wzbudza pragnienie. Na czerwonym dywanie zawsze jednak zachwycała klasą, maksymalnie obcisłe fatałaszki zostawiając w garderobie, a przywdziewając zjawiskowe suknie. Przez ostatnie dwa lata zmieniała się w zadziwiającym tempie. Płyta „Loud” przyniosła kolejną radykalną zmianę. Rihanna „zrobiła się” na czerwono. Teraz przypominała swoistą pin-up girl, w swoich sukienkach a’la lata 60 i chusteczkach na głowie.
Buraczkowy stanowił idealne odzwierciedlenie jej ognistego temperamentu, wpasował się więc jak ulał. Potem z krótkich włosów zrobiły się długie, a następnie –ciach! I zupełnie białe oblicze. Co nie znaczy, że anielskie. W jej oczach nadal można była dostrzec diabła. Kiedy na moment wróciła do naturalności, a jej głowę przyozdobiło czekoladowe afro, waga zaczęła spadać. Wkrótce Rihanna oznajmi, że żałuje utraconych kilogramów. Szczęśliwie jej fani się nie stracili.
W zeszłym roku wydała przebojową płytę „Talk That Talk”, w tym roku na MTV Video Awards otrzymała nagrodę za teledysk. Odbierała ją w zupełnie króciutkich włosach – takich, jakich jeszcze nigdy nie miała, choć wydawało się to niemożliwe. Czym zaskoczy nas przy okazji następnej płyty?