2015.11.30// D. Jędrzejewska
Grudzień w tym roku przebiegnie w kinach dość standardowo: w pierwszej połowie powoli się rozkręcając, pół świątecznie, pól zabawnie, ciekawie, ale niezobowiązująco. W drugiej połowie zaś oferując nam wielką filmową bombę, z którą aż głupio konkurować, dlatego konkurentów na horyzoncie nie za bardzo widać. Grudzień w kinach jest więc uroczysty, a sale kinowe i tutaj zapraszają do wielkiego świętowania.
W samym sercu morza (4 grudnia)
Gdy na ekranach debiutuje nowy film Rona Howarda, spodziewajmy się solidnej, dobrze zrealizowanej, ciekawej i wspartej ciekawą przygodą produkcji. Ostatnie jego filmy to choćby ciekawy, wciągający „Wyścig”, jak i dobrze wszystkim znane „Anioły i demony”. Tym razem znany reżyser zabiera nas na statek wielorybniczy, który zostaje zaatakowany przez kaszalota. Załoga musi się jakoś ratować: pozostaje na morzu 90 dni, tysiące mil od domu, wątpiąc, walcząc nie tylko o przetrwanie, ale i zachowanie człowieczeństwa. W głównej roli w filmie występuje Chris Hemsworth. Rzecz oparto na prawdziwych wydarzeniach.
Krampus. Duch Świąt (4 grudnia)
Nie ma Świąt w kinach bez nowych filmów świątecznych. „Krampus” jest produkcją o tyle ciekawą, że oferuje nam coś bardziej nieoczekiwanego niż familijną komedię. To bowiem komediowy horror. W głównych rolach grają tu: Adam Scott, Toni Collette, David Koechner czy Allison Tolman. Rzecz rozgrywa się oczywiście w Boże Narodzenie. Głównym bohaterem jest dwunastoletni Max, który z różnych powodów nie wierzy już w magię Świąt. W ten sposób uruchamia lawinę zła, które przemieni każdy świąteczny symbol w pułapkę śmierci. Mikołaj, pluszowe misie, nawet świąteczne aniołki zamienią się w monstra, a rozbita rodzina będzie musiała scalić się, by wspólnie stawić czoła złu.
Kochajmy się od święta (4 grudnia)
Kolejny świąteczny samograj w repertuarze. Tym razem do czysta komediowa historia, za którą stoi duet: Jessie Nelson („A właśnie, ze tak”, „Mamuśka”, „Sam”) oraz Steven Rogers („P.S. Kocham cię”, „Kate i Leopold”, „Ulotna nadzieja”). W głównych rolach występują: Alan Arkin, John Goodman, Diane Keaton, Olivia Wilde czy Amanda Seyfried. Film opowiada o wielopokoleniowej rodzinie, która jak co roku spotyka się przy świątecznym stole, co oczywiście budzi pewne napięcia, choć w gruncie rzeczy… kończy się dobrze.
Duke Of Burgundy. Reguły pożądania (4 grudnia)
„Duke Of Burgundy” Petera Stricklanda trafia do nas z dużym, bo rocznym opóźnieniem. Lepiej późno niż wcale! To film, który ze względu na swoją stymulującą wizualność warto zobaczyć właśnie na dużym ekranie. Główna bohaterką filmu jest zajmująca się badaniem motyli kobieta, która testuje granice intymności ze swoją kochanką. Peter Strickland znany jest z mocno autonomicznego, osobnego kina. To on stworzył intrygujący horror pt. „Berberian Sound Studio”, opowiadający o inżynierze dźwięku, który wpada w pogłębiającą się paranoję podczas prac nad efektami do włoskiego horroru.
Mandarynka (11 grudnia)
To dość osobliwy pomysł na świąteczną fabułę. Bohaterką „Mandarynki” jest transseksualna prostytutka, Sin-Dee, która wychodzi z aresztu i dowiaduje się od swojej najlepszej przyjaciółki, że jej chłopak ją zdradził z… kobietą. Wściekła przemierza zakazane ulice Los Angeles, aby go odnaleźć i zawalczyć o swój związek. Trwa Wigilia Bożego Narodzenia. „Mandarynka” zdobywa świetne recenzje. Całość cieszy fajnymi dialogami i świeżym pomysłem. Propozycja dla tych, którzy mają dosyć świątecznego festiwalu słodkości.
Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy (18 grudnia)
I oto mamy wielkie święto kina! Jeszcze niedawno byliśmy przekonani, że na „Gwiezdne wojny” w kinie miejsca już nie ma, a formuła serii została nieodwołalnie wyczerpana. Wtedy do gry wkroczył Disney, który bez skrupułów wykorzystał okazję i wykupił prawa do kultowych „star warsów”.
I oto mamy J.J. Abramsa na stołku reżyserskim, starych i nowych bohaterów, dawny klimat i nieznośne oczekiwanie. Czy nowe „Gwiezdne wojny” dadzą radę? Czy ich powrót jest uzasadniony? I czy było warto? W połowie grudnia wreszcie będziemy mogli odpowiedzieć na te pytania.