Prawie dokładnie rok temu świat muzyczny usłyszał wstrząsającą wieść o śmierci jednej z najlepiej zapowiadających się artystek młodego pokolenia – Amy Winehouse. Już na początku tego roku sposób życia, nałogi i problemy sprawiły, że opuściła nas również jedna z największych diw wszech czasów – Whitney Houston. To dwa najbliższe przykłady tragicznych losów artystek, jednak historia muzyki rozrywkowej pokazuje, że niestety niejedyne. Najtragiczniejszym skutkiem życia na krawędzi jest bolesny upadek. Ponoć przekonała się o tym niedawno 27-letnia Lily Allen, której tryb życia wskazywał, że być może ona również będzie miała poważne problemy.
Gdybym nie była artystką, byłabym ćpunką – przyznała w jednym z wywiadów. W kontekście ekscesów młodej wokalistki zadnie to wcale nie brzmi szokująco. Lily od samego początku sprawiała problemy wychowawcze. Jest córką znanych rodziców – producentki Alison Owen („Elizabeth”, „Wysyp żywych trupów”, „Człowiek, który gapił się na kozy”) oraz Keitha Allena, aktora znanego z występów w „Innych”, „Trainspotting” czy „Zabić Hitlera”.
Rodzice rozwiedli się, gdy miała cztery lata, a ona właśnie to wydarzenie podaje jako przyczynę swojego rozchwiania emocjonalnego. Rozchwianie to jednak u Allen miało przebieg wyjątkowo intensywny. Wyrzucona z kilkunastu szkół (z jednej z powodu uprawiania seksu oralnego) stwierdziła w pewnym momencie, ze edukacja, owszem, jest cudowna, ale nie dla niej.
Bardzo szybko w jej życiu pojawił się alkohol, potem ekstazy. Gdy porzuciła naukę, uciekła na Ibizę, a tam przez rok utrzymywała się ze sprzedaży narkotyków. Po powrocie nieraz, nie dwa, nie dziesięć wracała do domu totalnie pijana.
Ale już wtedy wiedziała, co chce w życiu robić – chce śpiewać. Była jedną z pierwszych wokalistek, które w celu zrobienia kariery brawurowo wykorzystały moc internetu. Lily założyła własny profil na MySpace i tak regularnie wrzucała swoje kawałki, często tuż po skomponowaniu.
Jednocześnie zaczęła prowadzić bloga, który bardzo szybko zaczął się cieszyć ogromną popularnością. Wkrótce potem zaczęły pojawiać się w prasie pierwsze artykuły na temat jej internetowej popularności. A niedużo dalej już było z górki, artystka szybko podpisała kontrakt, a pierwszą płytę nagrała w 2006 roku.
Piosenką promującą płytę „Allright, Still” był utwór „Smile”, który ze względu na wulgaryzmy nie zostanie dopuszczona do emisji w MTV. I taka będzie też cała twórczość Lily – prowokująca, zaczepna, ale jednocześnie zabawna.
Oczywiście szybko rozpędzająca się kariera nie odwiodła Lily od destrukcyjnego sposobu życia. Wręcz przeciwnie – pijana w klubach, naćpana na koncertach, a dodatkowo beztrosko przyznająca, że narkotyki są fajne. Bez nich nic bym nie stworzyła, nie napisała – twierdziła wokalistka.
Skandal gonił skandal, mimo to kariera wciąż się układała pomyślnie. Lily została twarzą Chanel, a potem kobietą „Glamour”. W roku 2007 zdarzyła się jednak tragedia. Wokalistka poroniła, a przyczyną był oczywiście jej tryb życia. Związana była wtedy z Edem Simonsem, członkiem Chemical Brothers – para rozstała się tuż po tragicznym wydarzeniu, a Lily nabawiła się depresji.
Szczęśliwie swój stan przekuła na sukces twórczy i nagrała kolejną płytę – „It’s Not Me, It’s You”, która zgarnęła niezłe recenzje. Niedługo potem media obiegła informacja, że Lily znowu jest w ciąży. Tym razem odstawiła zarówno narkotyki, jak i alkohol, a dla dziecka była w stanie zrezygnować z kariery. Niestety znowu poroniła, a dodatkowo zachorowała na sepsę. Jej stan był naprawdę ciężki, udało jej się jednak przeżyć. Nie prowadzi już bloga, ani Twittera, zniknęła z Internetu. Wyszła za mąż i postanowiła zmienić swoje życie. Chciałoby się powiedzieć – i dobrze. Naprawdę szkoda marnować talentu i nie wykorzystywać szans. Czekamy więc na tym razem dobre wieści o Lily.