Mamy Halloween. 31 października to dzień, w którym jeżeli już wybieramy jakiś film do obejrzenia, przeważnie jest to horror. W związku z tym mamy dobrą wiadomość dla łasuchów i osobników walczących z nadwagą – najnowsze badania wykazały, że oglądanie dobrych horrorów… odchudza! Podobno w czasie jednego seansu jesteśmy w stanie spalić nawet 200 kalorii. Do wniosków tych doszli naukowcy z University of Westminster, którzy przebadali 10 osób podczas oglądania różnych filmów. Mierzono puls, zużycie tlenu i produkcję dwutlenku węgla i okazało się, że ilość spalonych kalorii w czasie seansu była o 1/3 większa. Jakie horrory polecają naukowcy na chudnięcie? Zajrzyjmy do pierwszej piątki.
Lśnienie
Podczas seansu słynnego „Lśnienia” z brawurową rolą Jacka Nicholsona można ponoć spalić 184 kalorie. Film Stanleya Kubricka, uważany już za kultowy dreszczowiec, nie każdemu przypadł do gustu – a co najśmieszniejsze, nie spodobał się samemu Stephenowi Kingowi, autorowi książki, na podstawie której został nakręcony. Dlaczego? Ano dlatego, że reżyser zmienił całkowicie koncepcję historii opowiedzianej przez pisarza, ograniczając ją do klaustrofobicznej, jednowątkowej opowieści, skupiającej się głównie na szaleństwie głównego bohatera. Tymczasem powieść Kinga jest zdecydowanie bardziej rozległa i bardziej „realna”, niż surrealistyczna wizja Kubricka.
Szczęki
„Szczęki” Stevena Spielberga z 1975 roku to powód do spalenia aż 161 kalorii. Film zgarnął aż trzy Oscary i mimo że nie jest typowym horrorem, przeraził niejednego widza. Każdemu, kto je oglądał, choćby za dzieciaka, rekiny śniły się po nocach, a myśl, że można by zanurzyć się w jakimś publicznym akwenie (nawet gdyby było to miejskie jezioro, gdzie nie ma ani jednej ryby) przyprawiała nas o dreszcze. „Szczęki” zapoczątkowały modę na filmy o rekinach zjadających ludzi, która trwa aż po dzień dzisiejszy. Najnowszy hit tego typu to „W szczękach rekina 3D”, który do naszych kin wszedł 19 października.
Egzorcysta
Przypomnijmy sobie tę przerażającą dziewczynkę o twarzy szatana, która potrafiła obrócić głowę o 360 stopni i przestraszyć nas tak bardzo, że spalaliśmy aż 158 kalorii. „Egzorcysta” w 1973 roku zgarnął dwa Oscary i cztery Złote Globy. Najstraszniejsze było w nim to, że został opatrzony etykietką „oparty na faktach”. Najbardziej boimy się bowiem tego, co mogłoby przydarzyć się w mieszkaniu obok lub nawet w naszej sypialni.
Obcy
Klasyka kina science-fiction, ale za to jaka straszna. Dzisiejszy „Prometeusz” może ze wstydu schować się pod łóżko. Sceny, w których obcy wydostawał się z ciała jednego z pasażerów Nostromo, zapadają w pamięć na całe życie. Dzięki Ridleyowi Scottowi potrafimy za jednym zamachem spalić około 152 kalorii. Szkoda, że ten właśnie reżyser już nie częstuje nas tak bardzo odchudzającymi kawałkami.
Piła
Z „Piłą” oswajamy się z każdą jej częścią. Z każdą następną premierą zamiast strachu na twarzach rysuje się szyderczy uśmiech bądź zażenowanie. Tymczasem pierwsza część, mimo oczywiście masy błędów wytkniętych scenariuszowi przez widzów, poruszała mocno naszą wyobraźnią. Wstrząsała aż bolało.
A kalorie leciały w dół – po seansie byliśmy szczuplejsi o 133 takie jednostki.
Kolejne filmy na liście dziesięciu spalających kalorie to: „Koszmar z ulicy Wiązów”, „Paranormal Activity”, „Blair Witch Project”, „Teksańska masakra piłą mechaniczną”, „REC”. Happy Halloween!
