Można powiedzieć, że w jakiś sposób doszliśmy do pewnego granicznego etapu w kinematografii. Coraz rzadziej filmowcy na tapetę biorą całkiem świeże pomysły, częściej natomiast biorą się za wskrzeszanie, odświeżanie, kontynuowanie, odnawianie, opowiadanie starego w zupełnie nieoczekiwany sposób i mieszanie kontekstów. Widać to nie tylko po ilości wypuszczanych na rynek remake’ów, ale również gdy przyjrzymy się filmom niby zupełnie nowym, ale wyposażonym w starych bohaterów. Szalenie popularny stał się obecnie tzw. crossover, termin znany z komiksów, zakładający spotkanie w jednym świecie bohaterów z zupełnie innych światów. Taka posmodernistyczna gra ma dawać widzom zupełnie nieoczekiwane rozwiązania i zaspokoić ich wieczną ciekawość typu „co by było gdyby”.
Jednym z trendów objawiających się w obrębie tej tendencji, jest powrót do bohaterów znanych z XIX-wiecznych powieści grozy. Współczesny horror upodobał sobie dawnych, strasznych bohaterów i z brawurą przywołuje ich na współczesnym ekranie, dosłownie mnożąc kolejne ich wizje.
Nie wystarczy już przenieść do kina własnej wersji dobrze znanej historii Draculi czy Frankensteina – należy słynnymi postaciami zabawić się tak, by powstały zupełnie nowe, najlepiej zaskakujące fabuły i oryginalne, niespodziewane rozwiązania.
Początku tej zabawy można się doszukać już w filmie sprzed dziesięciu lat, przygodowym horrorze pt. „Van Helsing”, którego twórcy umaczali postać legendarnego pogromcy wampirów w popkulturowym sosie. Prócz tytułowego Helsinga (w którego rolę wcielił się Hugh Jackman) i ściśle związanego z nim Draculi, w filmie pojawia się również potwór Frankensteina czy wilkołak. „Van Helsing” nie zdobył uznania ani wśród widzów, ani wśród krytyków, jednak zabawa, którą zaszczepił kinematografii miała wkrótce rozpętać się na dobre.
Wystarczy spojrzeć na ogrom filmów podejmujących tę samą tematykę, a powstałych na przestrzeni zaledwie dwóch ostatnich lat. Należy tu wspomnieć nie tylko o bardzo kiepskawym „Ja, Frankenstein”, który został stworzony na kawie pomysłu, że monstrum wciąż żyje, ale i czekającym na swoją premierę „Dracula: Historia prawdziwa”, ponownie w klimatach spektakularnego fantasy wykorzystującego jedną ze słynnych gotyckich postaci literackich. Film trafi do kin 17 października, w głównej roli zobaczymy Luke’a Evansa. Na przyszły rok zapowiadany jest natomiast kolejny powrót Frankensteina, tym razem w konwencji dramatu.
Oto bowiem na swój debiut czeka produkcja pt. „Victor Frankenstein” (premiera: październik 2015) w reżyserii Paula McGuigana, autora udanych obrazów pt. „Zabójczy numer” czy „Apartament” oraz jeden z twórców seriali „Sherlock” oraz „Skandal”. Fabuła tym razem zaprezentuje nam mniej efektowną (przynajmniej z perspektywy wybuchów i walk) historię, proponując dość zaskakujący duet dwójki aktorów - James McAvoy w roli Victora Frankenstiena, zaś Daniel Radcliffe jako Igor.
Swoją reprezentację w powrotach do gotyckich opowieści mają również animacje. Należy tu oczywiście wspomnieć całkiem udanego, a nawet nominowanego do Oscara „Frankenweeniego” w reżyserii Tima Burtona, gdzie zamiast człowieka na nowo do życia powołany zostaje pies, wcześniej potrącony przez samochód. Burton ze swoistą radością zabawił się dobrze znanymi literackimi motywami, nie zapomniał również o licznych odwołaniach do własnej twórczości.
Jego kulturalny mix jest jednak bardzo przyjemny w oglądaniu, zarówno przez dziecko, jak i dorosłego widza. Mniej udanym tego typu tworem wydaje się debiutujący w tym samym roku „Hotel Transylwania”, który również odświeżył Draculę czy Frankensteina, jednak w dość ociężały sposób.
Skoro moda na klasyczne postacie z początków literackiego horroru rozprzestrzeniła się w kinie, nic dziwnego, że zakorzeniła się również w serialach. Pierwszym na to przykładem będzie niezbyt udany „Dracula” z Jonathanem Rhysem Meyersem, który z powodu kiepskich rokowań i mętnych wrażeń widzów został zawieszony zaledwie po pierwszym sezonie.
Zdecydowanie lepiej w tym temacie wypadł interesujący „Penny Dreadful”, zrealizowany przez Johna Logana, scenarzystę „Skyfall” czy „Aviatora”. Serial zaoferował widzowi nie tylko całą galerię dobrze znanych postaci, ale i rewelacyjną obsadę oraz wciągającą intrygę. Oto na ekranie spotkali się: Dorian Grey (Reeve Carney), Potwór Frankensteina (Rory Kinnear) czy Dr Victor Frankenstein (Harry Treadaway). Korowód postaci ubarwiła również obłędna Eva Green w roli Vanessy Ives czy Josh Hartnett jako Sir Malcolm Murray.
Moda na Frankenstiena i spółkę to kolejne widzimisię twórców filmów i seriali. Wkrótce pewnie przycichnie, zastąpiona przez kolejny, czerpiący z dawnych wzorców pomysł. Co na tapecie pojawi się tym razem? Poczekamy, zobaczymy.