Adele to obecnie jedna z najpopularniejszych i najbardziej rozchwytywanych wokalistek. Jej osiągnięcia są imponujące i daleko przewyższają wyczyny niejednej szumnej, seksownej gwiazdy popu i Instagrama. Wystarczy przytoczyć kilka liczb. Jak podają statystyki i wyliczenia, Adele w ciągu całej swojej kariery zgarnęła aż 86 nagród, w tym: 13 statuetek Billboard Music Awards, 10 nagród Grammy, jeden Złoty Glob i jednego Oscara. Aż w 26 krajach jej drugi album, zatytułowany „21”, wylądował na szczytach list przebojów. W samej Ameryce ten sam krążek spędził 23 tygodnie na pierwszym miejscu, pobijając tym samy rekord sięgający roku 1985. Na swoją najnowszą płytę, „25”, Adele kazała czekać swoim fanom cztery lata. Krążek już jest. Czy w związku z tym świat znowu rozkochał się w Adele?
Wygląda na to, że tak. Wskazują na to nie tylko pełne „ochów” i „achów” recenzje nowej płyty, ale i kolejne statystki. Znowu przytoczmy liczby. Najbardziej imponująca to chyba 27 700 000, czyli liczba wyświetleń, jaką osiągnął teledysk "Hello" w ciągu 24 pierwszych godzin w platformie Vevo, detronizując jednocześnie "Bad Blood" Taylor Swift.
Singiel jest tak popularny, że aż 1 112 000 osób w ciągu pierwszego tygodnia od premiery postanowiło zakupić jego cyfrową wersję. Imponujące, prawda? Wszystko to wskazuje, że nie warto bagatelizować Adele. Wręcz przeciwnie – słuchać jej należy. Przecież jest fenomenalna. Znajdą się jednak tacy, którzy zapytają: a czy nie jest przypadkiem za nudna? Zbyt poprawna?
W całej twórczości Adele zadziwia jeden fakt – wokalistka ma obecnie 27 lat i mimo korzystnej zmiany w image’u, nadal wygląda dojrzale jak na swój wiek. Już nagrywając swoje pierwsze wielkie przeboje, jako świeżo upieczona „dwudziestka”, Adele bardziej przypominała… czterdziestolatkę. Zarówno z wyglądu, jak i ze względu na swoją twórczość. Jej ballady, owszem, bardzo melodyjne, emocjonalne, uczuciowe to wyraźne nawiązane do starej szkoły śpiewania, do dorobku wielkich diw, w których z zachwytem zasłuchują się panie domu w okresie menopauzy. Potężny głos Adele doskonale sprawdza się w tego typu stylistyce. Jej wygląd również – chyba nikt nie uwierzyłby, gdyby ta wyjątkowo cenna gwiazda zaczęła się wyginać jak Rihanna, jej… rówieśniczka.
A jednak wydaje się, że Adele próbowała coś zmienić w swoim wizerunku. Zrobiła sobie porządną przerwę od muzyki, w momencie, gdy jej kariera sięgnęła apogeum. Urodziła dziecko, zrzuciła kilka kilo i postawiła na nowe pomysły. Do nagrania „25” zatrudniła nowych producentów, szukała inspiracji u Madonny, wyrzucała do śmieci kolejne nagrania, nie będąc zadowoloną z efektów.
Mogło się więc wydawać, że wraz z kolejną płytą otrzymamy coś nowego, świeżego. Tymczasem po pierwszym przesłuchaniu nowej płyty nie trudno stwierdzić - „25” to klon poprzednich osiągnięć Adele. Nadaj jest smętnie, emocjonalnie, łzawo i bardzo dojrzale. Nie za dojrzale?
Niestety akurat ta wokalistka nie ma za bardzo wyjścia. Każda jej próba odmłodzenia się, zaśpiewania czegoś lżejszego, zwrot ku cukierkowemu popowi wypada dość karykaturalnie. Oto więc mamy artystkę uwięzioną w swoim wizerunku. Wątpliwość pozostaje więc jedna: jak rozwinie się kariera Adele, która już jako młoda dziewczyna śpiewa jak dojrzała kobieta po przejściach? Czy ta formuła jest skazana na wyczerpanie? Ile otrzymamy od Adele kolejnych płyt klonów, zanim nam się to znudzi? Poczekajmy. Nowy krążek wokalistki jeszcze nie ostygnął. Trudno wybadać jak silnie umocni on sympatię całego świata do najstarszej z młodych wokalistek.